czwartek, 24 stycznia 2019

Re: No homework!

il. J. Matejko
Parę dni temu na blogu Necropraxis przeczytałem artykuł na temat pracy domowej gracza, który wyglądał trochę jak przeciwieństwo tego, o czym tu niedawno opowiadałem. Autor mówił w nim o tym, jak to grzebanie przez graczy między sesjami w splatbookach, optymalizowanie postaci i dogłębne wczytywanie się w podręczniki setttingowe zabija interakcję na sesji. Manifest, którym jest w istocie owa notka, ma co prawda raczej kontekst designerski, niż almanachowy. Tyczy się - jak rozumiem - całej szkoły grania, a nie do warsztatu gracza. Tym niemniej, chciałbym się tu do niego odnieść. Bynajmniej, nie zamierzam z nim jednak polemizować! Cieszę się z tego tekstu bo pozwala mi spojrzeć krytycznie, z innej perspektywy na moje własne podejście. Zupełnie, jakby mi ktoś powiedział "błądzisz synu, błądzisz".

Nie zamierzam dzisiaj ujmować tematu całościowo. Myślę raczej o tych elementach pracy domowej, które niedawno wymieniałem, a jako punkt odniesienia traktuję ostatnią sesję - do której się przygotowywałem zgodnie z wcześniejszym opisem. Czy rzeczywiście wszystkie punkty, które tu wypisałem są mi potrzebne? Które z nich mogą wręcz negatywnie odbijać się na sesji? Zaraz się być może przekonamy. Zapraszam do czytania i do dyskusji.

Ale wcześniej - garść linków:
1. Prep gracza - artykuł, w którym wymieniam swoją listę zadań do wykonania między sesjami.
2. Weterani B5A - praca domowa gracza - opis konkretnych działań, które podejmowałem przed ostatnią sesją.
3. No homework! - bezpośredni link do wpisu na Necropraxis.


Kiedy prep gracza ma negatywny wpływ na przebieg sesji

Nie mam żadnej wątpliwości - i mówię to z całkowitym przekonaniem i odpowiedzialnością - że te działania, które podejmuję po to, aby zainteresować się mocniej pozostałymi postaciami z drużyny oraz wątkami poruszonymi w kampanii dają dobre rezultaty. Nawet bardzo dobre. Dla mnie są wręcz koniecznością. Na co dzień jestem osobą dość egocentryczną, zapatrzoną w siebie i we własne potrzeby. Mam trudność ze słuchaniem i rozumieniem innych. W RPG to jest poważny problem. Dlatego pilnuję się, aby już przed sesją przypominać sobie głównych aktorów opowieści i wszelkie zawiłości intrygi. Stawiać sobie co do nich pytania, wzbudzać w sobie zainteresowanie wszelkimi dostępnymi środkami. Istotne jest tu tylko to, aby to były pytania otwarte, "poszukujące" a nie nastawione na konkretne akcje i rozwiązania.

Mapa wątków i pytania do kampanii zostają. Mogę ewentualnie pomyśleć nad tym, czy by nie zrezygnować z pytań o moją własną postać. Wkrótce sprawdzę, czy tak będzie lepiej.

Kolejna rzecz, której chciałbym się trzymać, to kroki podejmowane w celu odciążenia mistrza gry w jego z kolei pracy domowej. Wzięcie na siebie buchalterii związanej z moją postacią. Doczytywanie reguł z podręcznika, żeby nie trzeba mi było ciągle wszystkiego tłumaczyć. Przynoszenie kostek i materiałów. Sprawy związane z organizacją spotkania... Nie widzę w tym niczego, co miałoby negatywny skutek dla interakcji przy stole.

Są jednak trzy punkty, którym zacząłem się przyglądać bardziej krytycznie. Po pierwsze jest to sprawa wczytywania się w setting, w którym gramy. Do pewnego stopnia jest to działanie przydatne. Wymienienie podczas gry jakichś słów czy nazw własnych, zachowanie konwencji i stylu wypowiedzi czy zagranie powszechnie znanym elementem świata są spoko. Pozwalają zwiększyć immersję i poczucie, że gramy w tym właśnie oczekiwanym settingu - nawet jeśli sesja zamieni się w jedną wielką bekę. Do tego aby móc w ten sposób grać światem wystarczy wypisać sobie tylko parę haseł, albo dla klimatu poczytać książkę. "Uczenie się" settingu może mieć dla odmiany fatalne skutki. Może skutkować chęcią popisywania się gracza swoją erudycją, zabierania innym czasu antenowego, czepianiem się o szczegóły, albo może tworzyć presję na MG - który podświadomie będzie czuł, że i on powinien się douczyć. Jeśli mamy pokusę do takich działań przy stole - lepiej niczego nie studiować. Tak jest - i ja nie jestem w tej kwestii bez winy. O szczegółach opowiadał nie będę.

Drugi temat to optymalizacja postaci. Wpatrywanie się w swoje "featy", obmyślanie ścieżek awansu, opracowywanie "kombosów" czy wyszukiwanie sposobów na łamanie systemu. Czy to faktycznie jest takie potrzebne? Nie mówię, że mi o to właśnie chodziło, kiedy pisałem o potrzebie zgłębiania "mikromechaniki przewag swojej postaci", ale te sprawy się ze sobą wiążą. Zaczynasz od opanowywania reguł, aby potem w niezauważalny sposób przejść do myślenia o "buildach" etc. Trzeba na to uważać. A przynajmniej - ja muszę uważać. 
Negatywny przykład miałem na ostatniej sesji. Jeden ze współgraczy wypowiada jakąś istotną i fajną kwestię, a ja w tym czasie pochylam się nad kartą postaci i kombinuję, czy by miecza nie zamienić na wielką włócznię, albo co sobie dalej rozwinąć. I teraz nie wiem, o czym on właściwie mówił! Masakra. Teraz dopiero widzę, że musiałem tak postępować również wcześniej. Jeśli tak ma to wyglądać, to muszę podjąć jakieś środki zaradcze. Może przesunę punkt z opanowywaniem mikromechaniki na zaraz-po-sesji? Może z tego punktu na razie zrezygnuję? Może powinienem trzymać na sesji kartę postaci schowaną pod notatnikiem? Najważniejsze, żebym o tym wszystkim nie myślał tuż przed graniem, a zamiast tego lepiej przygotował się na przyjęcie "tu i teraz".

Trzeci punkt, to aktywność między sesjami. Z tym też trzeba uważać i łatwo przegiąć. Np. po to, żeby nie wchodzić ludziom na głowy. Mogą mieć przecież ważniejsze sprawy w danym momencie, niż myślenie o graniu. Albo po to, żeby nie tworzyć presji i nie ograniczać kreatywności prowadzącego. Jeśli zaczniemy mu za bardzo podpowiadać, jakie wątki wydają nam się istotne, albo sugerować jakie mamy oczekiwania względem kolejnej sesji, to możemy mu wręcz dołożyć roboty lub go zniechęcić, zamiast dać mu narzędzia do grania. Raporty, czaty, dopytywania o szczegóły, własne interpretacje wydarzeń i feedbacki - to są wszystko rzeczy fajne i przydatne, ale należy je stosować z wielką rozwagą i umiarem. W razie wątpliwości - lepiej już się nie odzywać. Przynajmniej teraz tak mi się wydaje.


Cyt. Necropraxis: "The more a game or campaign affords or rewards player homework, the less engagement with the game will exist in play at the table, the social interaction between players."

Czy mogę zgodzić się z tą tezą? Absolutnie nie, ale na pewno dała mi dużo do myślenia.

4 komentarze:

  1. Na początku stycznia wyraziłeś zainteresowanie co wyjdzie z moich postanowień, aby przyjąć podobną metodę prowadzenia bloga. Otóż sprawa ma się tak, że nie mam czasu niczego opublikować, bo czytam i komentuję wpisy tutaj. Nie narzekam, żeby nie było wątpliwości.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zobaczyłem ten wpis na blogu Necropraxis od razu pomyślałem o Tobie! :)
    I tak, raczej zgadzam się z Tobą niż z nim, choć niestety nie mam za bardzo graczy, którym by się chciało (mieli czas?) zrobić coś między sesjami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że część graczy w ogóle tego prepu nie potrzebuje. Bo np. znają już dobrze system, a nie muszą się wcale nakręcać, żeby doskonale improwizować i wchodzić w relacje w czasie sesji. Przykładem może tu być Sting, z którym teraz gram w The One Ringa u Kadu. Albo Andrzej, z którym grałem wcześniej w Ostrowy Burzanu. Chciałbym umieć tyle wyciągać z sesji co oni.

      Poza aspektem potrzeb - np. w kwestii przygotowania się do interakcji (której osoby z moim temperamentem przeważnie jednak potrzebują), jest też u mnie, nie ukrywam, chęć intensywniejszego "życia" sprawami toczonej kampanii. Robię to więc w tym kontekście dla przyjemności, a nie z poczucia obowiązku. Istotne jest to dla mnie, jeśli sesje odbywają się rzadko i nieregularnie. Prep staje się wtedy takim przedłużeniem radości z grania. Gdy natomiast gram często, to już to wygląda inaczej. Nawet mam niekiedy przesyt grania.

      Usuń