Witajcie! Czas na cotygodniowy pamiętnik. Dzisiaj tematów mam sporo, a czasu bardzo mało. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Lubelskie Dni Fantastyki
W Lublinie jest taka mini-konwentowa impreza, podobno cykliczna, jak Lubelskie Dni Fantastyki. Nigdy dotąd na niej nie byłem. Teraz też bym pewnie nie poszedł, raczej chwilowo nie cierpię na brak fantastycznych atrakcji. Tak nam jednak akurat wypadło, że sesję czwartkową trzeba było odwołać i umówiliśmy się z częścią ekipy, że może odbijemy to sobie w weekend. Co prawda, efekt był taki, że trzeba było zapłacić za wejściówkę, podczas gdy zwykle gramy w tym samym miejscu zupełnie za darmo, ale uznaliśmy, że 15 zł, to nie taki znowu majątek. ;)
Ostatecznie przyszedłem tylko ja i Mikołaj, który miał zamiar poprowadzić jednostrzała w Bladesach. Panowała tu przyjazna, kameralna atmosfera. W jednej z sal trwały prelekcje, w innej podobno działał games room, a na korytarzu rozstawiono stoły, gdzie można było łupać w planszówki. Wybór gier był całkiem zadowalający. Problem polegał na tym, że na całej imprezie ludzi była garstka, a chętnych do grania w erpegi niemal wcale.
Fot. Paweł Dąbrowski |
Trudno się dziwić. W programie wydarzenia była tylko ogólna informacja, że będą na nim gościły także gry fabularne, ale jakichkolwiek konkretów próżno było szukać. Mikołaj podobno zgłaszał nawet organizatorom godzinę sesji, ale na żadnej stronie wydarzenia informacja takowa się nie znalazła. W życiu bym się nie zdecydował pójść na nieznaną mi imprezę, w celu pogrania w RPG, gdybym nie miał gwarancji, że odbędzie się tam chociaż jedna sesja! Teraz na szczęście byłem już ustawiony. Wystarczyło jeszcze tylko znaleźć dwóch lub trzech graczy...
Rozpoczęliśmy łapankę. Na pytanie o sesję w BitD odpowiadały nam miny raczej kwaśne. W końcu wzięliśmy się za urabianie Percy'ego. Ten co prawda otwarcie głosi, że indiasy i wszelkie tego typu wynalazki go nie interesują, ale w końcu się ugiął, ratując nam sesję. Naraił nam też do gry dwie dziewczyny, które miały przyjść "jak tylko ogarną jakieś jedzenie". Czekaliśmy na nie pół godziny, po czym okazało się, że jednak poszły zagrać w jakąś planszówkę, nic nam o tym nie mówiąc. Ok, na szczęście nawinął się Harry, który wprawdzie grał w życiu tylko k3 sesje, ale zgodził się dołączyć. I fajnie, nieźle mu poszło. W każdym razie, jak łatwo zauważyć, sesję zaczęliśmy od desperate position.
Sesja w Blades in the Dark
Wybór terenu działań, rodzaju szajki i typów postaci: dzielnica opuszczonych "wiktoriańskich" willi Six Towers, szajka Hawkersów (handlarzy nielegalnych towarów, w naszym wypadku - handlarzy duszami zmarłych). Postacie wymieniam poniżej:
- Hux, Slide (szpieg?), grany przez Percy'ego,
- Harry, Lurk (włamywacz?), grany przez Harrego,
- Śledziu, Whisper (okultysta?), grany przez Oela.
Założenia fabularne, przekazane przez MG: w jednej z willi dogorywa pewien podupadły arystokrata, Trevor Hohenstein, który może przechowywać w pamięci szereg istotnych informacji handlowych. Mieszka z nim tylko lokaj, Albert Pennywise, przedstawiciel zubożałej szlachty.
Zbieranie informacji: Śledziu wziął się za zbadanie dokumentacji lekarskiej Trevora. W tym celu włamał się do domu lekarza i z lampą w dłoni jął grzebać w szufladach. Jedyne informacje jakie znalazł [nieudany test Study] mówiły o chorobie wenerycznej, na którą leczył się Trevor i o operacji amputacji członka. Nawet nie było wiadomo, czy nie mieliśmy tu do czynienia z pomyleniem nazwisk, ale i tak zebrane informacje przydały nam się przy opracowywaniu planu działania.
Harry sięgnął do swoich kontaktów u Szarych Płaszczy, w których miał kolegę z woja. Poszło mu znacznie lepiej [krytyczny sukces], ale informacje nie były pomyślne. Otóż w frakcji Szarych Płaszczy już wiedziano o rychłym zgonie Trevora i jacyś jej przedstawiciele opracowali plan, że jeszcze tej nocy zarąbią Trevora w łóżku i wykradną jego duszę. Ich skok miał mieć miejsce o godzinie 23.00.
Hux w tym czasie wziął się za rozpracowywanie lokaja Alberta. Popytał tu i ówdzie i dowiedział się, że tamten dużo czasu spędza na cmentarzu, przy grobie swego ojca (wcześniejszego lokaja Trevora).
Pierwsza akcja: zdecydowaliśmy, że zanim włamiemy się do domu Trevora, spróbujemy dopaść jego lokaja na cmentarzu. Nie chcieliśmy go zabić - o nie! Chcieliśmy go przekabacić na naszą stronę. Jak tego dokonać? Mieliśmy plan A, B i C. Pierwszy zakładał, że skontaktujemy się z duchem zmarłego i przy jego pomocy wpłyniemy na Alberta. Drugi polegał na tym, że sami będziemy udawali ducha (gdyby np. dusza starego nie była akurat "dostępna"). Trzeci powstał spontanicznie już w trakcie akcji. Hux począł udawać żałobnika odwiedzającego grób zmarłej małżonki i spróbował zdobyć zaufanie lokaja w bardziej klasyczny sposób.
Co z tego wyszło? Przywoływanie ducha zmarłego (Alvina) zakończyło się sukcesem, ale nie bez konsekwencji. Otóż nie było go wcale w grobie. Zamiast tego, siedział w ciele swego syna i jak się później okazało, od dłuższego czasu kierował jego życiem! Okazał się przy tym agresywny i dość groźny. Dobrze że Śledziu miał ze sobą swój amulet [spec. zdolność Whispera: Warded], bo gdy tylko wejrzał w świat duchów, zobaczył złowieszczą twarz Alvina tuż przed swoim nosem... O nie, tak się bawić nie będziemy! Śledziu natychmiast zapomniał o celu akcji i nie bacząc na możliwe konsekwencje zdecydował się capnąć wredną duszę do słoja.
Chwilę później Hux, który już dość skutecznie i sympatycznie konwersował z Albertem ujrzał, że temu nagle twarz bieleje, a oczy wychodzą z orbit. To Śledziu, który stanął za plecami lokaja właśnie zmagał się z żerującym na nim duchem. (Dodajmy, że Harry w tym czasie lustrował okolicę, czy nikt się nie zbliża.)
Chwilę później było po sprawie. Duch Alvina siedział w słoju, zaś Albert, jakby odmłodniał na twarzy. Za to nie pamiętał zupełnie, co się właśnie wydarzyło.
Druga akcja: włamanie do willi Trevora Hohensteina odbywało się pod presją czasu. Musieliśmy dopaść chorego bogacza, zanim dotrą do niego Szare Płaszcze. O ile wcześniej sam nie wyzionie ducha. Nie chcieliśmy go zabić, tylko porwać (może nawet uratować?). Naszą przewagą był fakt, że lokaj, choć nieźle wystraszony, stał już po naszej stronie oraz że znaliśmy drogę bezpiecznej ucieczki przez piwnicę [informacja wyciągnięta od ducha zmarłego lokaja Alvina], którędy mieliśmy uprowadzić starego.
Do budynku weszliśmy przebrani za Szare Płaszcze [stroje kosztowały nas jedną Monetę], aby później całą winę móc zrzucić na nich. Zanosiło się na szybki, łatwy i cichy skok...
Sprawy pokomplikował Trevor Hohenstein. Nie dość, że okazał się odporny na paraliżujący proszek, który podał mu z jedzeniem jego lokaj, to jeszcze skurkowany zorientował się w całej sytuacji. Gdy wpadliśmy do sypialni, łóżko było już puste, a stary zjeżdżał właśnie windą towarową prosto do piwnicy.
Po chwili Śledziu z Harrym przeskakując po kilka stopni na raz rzucili się w dół klatki schodowej. Nie obyło się bez skręconej kostki. Hux okazał się nieco sprytniejszy. Wziął nożyczki, "przyspieszył" jazdę windy, która z głośnym hukiem roztrzaskała się na dole, po czym sam złapał za drugą linę i zjechał po niej wgłąb szybu.
Dorwaliśmy Trevora na dole, łapiąc go za nogawkę od piżamy - jeszcze chwila, a by nam uciekł. Adrenalina spowodowała, że dziadek nabrał energii i nie czuł bólu powodowanego przez doznane obrażenia.
Harry wybiegł na zewnątrz budynku i stanął przy lufciku aby z tej strony pomóc nam wyciągnąć starego na zewnątrz. Wtem! Rozglądając się po zacienionej uliczce dostrzegł, że nie jest tam sam. Za beczkami kryły się zbiry z Szarych Płaszczy, którzy już poczęli obstawiać cały budynek.
Nie było czasu na szarpanie się z dziadkiem. Uśmierciliśmy go, nie było przecież wyboru, ale w sposób, za który powinien być nam wdzięczny... Skoro i tak stał już nad grobem, oczekując tylko na pełną cierpienia agonię. Mianowicie, zapodaliśmy mu fiolkę z wspomnieniami. Destylat samych najwspanialszych, aczkolwiek również mocno wyczerpujących organizm wrażeń. Wkrótce zszedł na zawał, ale widzieliśmy, że odchodził z błogą i uśmiechniętą miną. Po chwili zabiły dzwony oznajmiające o śmierci człowieka. Teraz musieliśmy już tylko wyszarpać elektrycznym hakiem duszę zmarłego do słoja i uciec z zasadzki Szarych Płaszczy.
Gdy wydostaliśmy się na zewnątrz byliśmy otoczeni przez wrogów mierzących do nas z karabinów. Nawet nie było za bardzo gdzie się schować. Czuliśmy, że zbliża się koniec naszej przygody. A gdyby tak?... Tak, ten plan mógł się powieść! Słój z duszą zmarłego pofrunął w grupkę napastników niczym granat i rozbił się u ich stóp. To, co zobaczyli, zjeżyło im włosy na karkach. Przerażeni stanęli jak wryci. Aha! [flashback]... w tym słoju nie było ducha Trevora, ale złapanego wcześniej Alvina. Na szczęście Harry nie wiadomo po co wziął ze sobą tamten słoik.
Nie wszyscy napastnicy spostrzegli ducha, kilku wciąż próbowało nas ustrzelić. W ostatniej chwili z bocznej uliczki wypadł oddział Niebieskich Płaszczy [zadziałał ostatni z Zegarów MG oraz krytyczny sukces w rzucie na Tier Błękitnych Płaszczy].
Pośród odgłosów walki, wrzasków przerażonych bandytów, czując zapach prochu i wibracje przelatujących nam nad grzbietami kul, uciekaliśmy chyłkiem sprzed domu Trevora. Wkrótce mieliśmy skryć się w zaułkach zdziczałych działek rekreacyjnych dzielnicy Six Towers. Jeden z nas dzierżył pod pachą słój z duszą zmarłego przed chwilą bogacza. Tyle cennych wspomnień w takim jednym niepozornym naczyniu...
Wrażenie z sesji: moim zdaniem, przygoda wyszła znakomicie. A przecież, nie musiało tak być. Nie było żadnego scenariusza, nikt nie wiedział ani nie kontrolował jak to się wszystko potoczy. Dużo się działo, graczom nie brakowało pomysłów na działania, a punkt kulminacyjny ziścił się nagle, niezaplanowany i w odpowiednim momencie. Podziwiam też Mikołaja, który w tym wszystkim znalazł jeszcze czas na opowiedzenie o settingu i jasne wytłumaczenie reguł.
Jak już wspomniałem, jeden ze współgraczy nie był zbyt przyjaźnie nastawiony do Noży Po Ciemku. Podczas sesji, o dziwo sprawdził się jednak znakomicie. Sypał świetnymi pomysłami, szybko pojął podstawy mechaniki i rozumiał cały czas, w którym momencie historii akurat jesteśmy. Widać też było, że się dobrze bawi. Co więcej, muszę przyznać, że miałem z nim przy stole dobrą nić porozumienia. Nie należę do dobrych, ani też przesadnie układnych graczy, jak część z Was pewnie się orientuje, więc było to dla mnie nawet pewnym zaskoczeniem. Zwłaszcza, że mamy skrajnie inne podejście do tego hobby. A tu nagle wszystko zagrało jak trzeba.
Kiedy jednak wyszliśmy z Mikołajem z imprezy i przechodząc zapytaliśmy rzeczonego gracza, jak mu się podobało, ten odpowiedział, że to zabawa nie dla niego. Stwierdził, że lubi, jak jest więcej odgrywania, że on jak pisze scenariusz, to oczekuje od graczy idealnego wczucia się w role, które im z góry przygotował... i że za udaną sesję uważa taką, kiedy gracze aż krzyczą z emocji. Podsumował, że to taka trochę planszówka, a on woli prawdziwe erpegi. (Nie cytuję dokładnie, tylko oddaję treść wypowiedzi, jak ja ją odebrałem.)
Pomyślałem wtedy, że sam na własne życzenie psuje sobie zabawę (bez złośliwości). Założenia, które żywi wobec uprawiania erpegowego hobby siedzą w nim tak mocno i głęboko, że nie potrafi przed sobą przyznać, że może go równie dobrze bawić coś całkiem innego.
Wniosek? Nie warto się samo-szufladkować i dobrowolnie zamykać w jakichś mentalnych gettach. Za małe jest to środowisko, żeby utrzymywać w nim jakieś sztuczne podziały, które służą tylko budowaniu nieporozumień.
Sesja w Przebudzeniu Ziemi
Tydzień zakończyłem krótką sesją w Earthdawna. Tym razem była kolej młodszej drużyny zawodników, prowadzonej przez krasnoluda Menia. Kontynuowaliśmy przygodę Podróż do Lang. Akcja zaczęła się u samych progów owego Lang. W czasie poprzedniej sesji podróżnicy dotarli wzdłuż rzeki do oczekiwanego miejsca, gdzie powinna znajdować się osada. Przy ścieżce natrafili na szczątki tragarzy, którzy nieśli tubylcom skrzynkę z należnym im wynagrodzeniem. Zostali oni najwyraźniej zaatakowani przez jaszczura błyskawic - zapewne tego samego, który właśnie zaatakował drużynę!
...To było w czasie poprzedniej sesji. Teraz grupka złożona z procarza Menia, czterech jego przybocznych oraz złodzieja Larusa stała nad truchłem jaszczura i zastanawiała się, jak się dobrać do skrzynki. Rozumieli, komu należy się zawartość owej skrzynki, ale nie przeszkodziło im to w planach jej przejęcia. W końcu Larus zwany Kotem, przypomniał sobie o talencie Magiczny wytrych i [dzięki eksplodującej kostce] otworzył zamek [trudność wynosiła 12]. W środku coś połyskiwało, mieniąc się złotem. Było to modyfikowane magicznie ziarno pszenicy - w tym świecie i w tym czasie niezwykle cenna rzecz! Odkrycie nasion nie spodobało się jednak naszym bohaterom i porzucili skrzynkę przy ścieżce. Już mieli wracać, ale po naradzie uznali, że jednak ostatecznie sprawdzą, co też się dzieje w wiosce. W końcu muszą coś powiedzieć kupcowi, który ich najął.
Nawet pobieżny ogląd osady, która po chwili wyłoniła się spomiędzy drzew jasno wskazywał, że coś tu nie gra. Nie było widać żywej duszy, nie szczekały nawet psy, a gawrony obsiadły pola, nie zważając na ustawione strachy na wróble. Śmiałkowie zbliżyli się do środka osady. Część budynków była spalona, część rozwalona jakimiś potężnymi uderzeniami, które zdołały skruszyć grube sosnowe deski, a ze ścian sterczały strzały.
Po środku stał budynek, nieco większy od pozostałych i prawie nie zniszczony. Ze szpar w ziemi obok niego uchodziły ledwo zauważalne kłęby dymu. W trawie za płotem coś leżało - jakby dwie przewrócone figury.
Nagle usłyszeli krakanie gawronów, które w jednej chwili poderwały się z ziemi i uleciały do lasu. Poczuli jak na karkach jeżą im się włosy. Tu się dzieją jakieś złe czary...
Menio nie czekał na dalsze obrazki, tylko zarządził odwrót. Bez oglądania się na boki i zaglądania do budynków wszyscy rzucili się do ucieczki. Odetchnęli z ulgą dopiero, jak wpadli do lasu. Nie odpoczywali jednak, tylko natychmiast poszli wzdłuż rzeki - tam skąd przyszli. Szli aż do zmroku i nie mieli czasu na rozbijanie obozu. Obawiając się drapieżników noc spędzili przywiązani pasami do konarów rozłożystego dębu.
Rankiem obudził ich odgłos kroków. [Znajdowali się w sąsiedztwie leża, a na kostce wyrzuciłem wykrzyknik - co oznaczało spotkanie z klucza. Leżem był splugawiony żywogłaz obsydianów wzięty ze scanariusza, który umieściłem na heksie obok wioski Lang.] Z krzaków wyszło czterech [k4] obsydianów w dziwnie poszarpanych szatach. Przeszli pod drzewem, niczego nie zauważywszy. Śmiałkowie siedzieli w tym czasie na gałęziach cicho jak trusie, bojąc się nawet pisnąć. Kamienne olbrzymy zaczęły się oddalać...
"Dzień dobry!" krzyknęła zeskakująca z drzewa Ellana [krasnoludzka przęśliczka z kaeru Gawra, grana przez moją córkę]. "Dokąd to Szanownym Wędrowcom droga prowadzi?" Najbliższy z obsydianów stanął jak wryty [nieudany rzut w teście zaskoczenia], ale odwrócił się, nie odpowiedział Ellanie i spojrzał w górę na drzewo, z którego zeskoczyła.
Atak napotkanych istot był tyleż nieoczekiwany, co błyskawiczny [wysokie rzuty na inicjatywę], brutalny [rzut na reakcję] i skuteczny [rzuty na atak]. Po jednej chwili Ellana zmiażdżona ciosem pięści olbrzyma osunęła się na ziemię. Jej przyjaciele bezskutecznie próbowali atakować potwory z gałęzi.
Pierwszy na ziemię zeskoczył Menio i on to zebrał na siebie ciosy przeciwników. Zanim zdążył użyć swojej maczugi, wylądował na plechach, powalony dwoma niezwykle potężnymi [eksplodujące kostki w obu rzutach na obrażenia] uderzeniami pięści obsydianów. Nie odebrało mu to jednak rezonu. "W nogi!" wrzasnął do swoich towarzyszy i sprawnym skokiem wylądował z powrotem na nogach, unikając jednocześnie kolejnych ciosów.
Śmiałkowie pędem dopadli rzeki. Pogoń zaczęła się zbliżać. Słyszeli za swoimi plecami coraz głośniejszy tupot potężnych stóp olbrzymów. Wtem, dzierżący tarczę i grubą pikowaną kurtę krasnolud Romer został w tyle. Nie miał już sił uciekać. Odwrócił się tylko po to, by zobaczyć pędzącą w jego kierunku łapę opętanego obsydianina. W ułamku sekundy leżał nieprzytomny na ziemi.
C.D.N.?
Tyle na dziś. Niestety, nie zdążę już napisać o przeczytanych lekturach, jak to miałem w zamiarach. Ani też o mechanice Zegarów. Zwłaszcza ten ostatni temat chodził mi przez cały miniony tydzień po głowie. Czytałem o nim parę dni temu w podręczniku do Świata Apokalipsy, potem uczyłem się, jak go stosować w praktyce na sesji u Mikołaja (mam wypisane aż 9 Zegarów, które pojawiły się podczas gry), a potem sam go zastosowałem podczas sesji w Earthdawna. M.in. na nim, z mechanicznego punktu widzenia, opierała się scena ucieczki. Fajna rzecz, zegarek rysowany na oczach graczy wywołuje niezły efekt...
W tym roku już się raczej nie przeczytamy. Muszę zrobić sobie przerwę od erpegów, poza tym święta i te sprawy. Może w przyszłym roku, kto wie? Może znowu jakieś podsumowanie roku? A tymczasem, wszystkim Czytelnikom życzę
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia. Odpoczywajcie i świętujcie w pokoju. Cześć!
Trochę przewróciłem oczami widząc obszerną relację z sesji BitD, ale o dziwo, przeczytałem ją z zainteresowaniem, mimo że sama gra interesuje mnie tak sobie. Teraz w zasadzie już trochę bardziej.
OdpowiedzUsuńTo jest specyficzna gra. Ma bardzo wyrazisty klimat (coś w stylu komputerowego Dishonored albo Thief), w którym nie bardzo mogę się odnaleźć. Po drugie, ma bardzo narzucającą się mechanikę. Każdy właściwie element sesji jest tu opisany od strony mechanicznej i zawiera jakąś swoją mini-grę. To drugie mi akurat nie przeszkadza, lubię planszówki.
UsuńBlades in the Dark, mimo swoich licznych zalet, nie jest jednak moim autonomicznym wyborem. Gram w to z przypadku, właściwie wyłącznie ze względu na fajną ekipę. Z Dniami Fantastyki było np. tak, że Mikołaj miał początkowo prowadzić Tales from the Loop, a potem zmienił system na Bladesy, jak stwierdził, że nie chce mu się robić prepu. Powiedziałem, że jak dla mnie może nawet prowadzić space operę na mechanice WH1, a i tak będę chętny.
"Stwierdził, że lubi, jak jest więcej odgrywania, że on jak pisze scenariusz, to oczekuje od graczy idealnego wczucia się w role, które im z góry przygotował... i że za udaną sesję uważa taką, kiedy gracze aż krzyczą z emocji. Podsumował, że to taka trochę planszówka, a on woli prawdziwe erpegi."
OdpowiedzUsuńCoś moze być z tym, że BitD ma strukturę oraz proceduralizm, miejscami (Downtime) przypominający proceduralizm planszówki.
Ale tak, to rzeczywiście, story games nie dla tego gracza. :P
"Ale tak, to rzeczywiście, story games nie dla tego gracza."
UsuńUpraszczasz. :) Jak wspomniałem, gracz sobie świetnie na sesji poradził i - jak mi się wydawało - dobrze się bawił. Nie mógł jednak potem sam przed sobą się do tego przyznać, bo tkwił w jakichś swoich wewnątrz-fandomowych uprzedzeniach. Ja bym go na sesjach w BitD chętnie widział. Ale nic na siłę.
Kluczem jest "nic na siłę". Jeśli Percy uważa, że model gry BitD mu nie odpowiada, że to prawie planszówka, to ma do tego prawo. Ja sam idąc na konwent / spotkanie takie jak Dni Fantastyki nastawiałbym się na sesje RPG i gadanie o RPG. Ale jeśli nie będę miał z kim zagrać ani pogadać, to pewnie usiądę do jakiejś planszówki, bitewniaka czy karcianki, bo to też sprawi mi radość. Mogę bawić się przy grze świetnie, spinać się, walczyć, przeżywać, mieć płomienie w oczach .. a po wszystkim i tak wiedzieć, że fajniej byłoby zagrać w erpega.
UsuńI żeby była jasność: dla mnie BitD to erpeg i sam chętnie go spróbuję. Po prostu rozumiem, że ktoś ma ogranicza zakres swojego ulubionego hobby, bo ja sam też ograniczam, choć inaczej niż Percy.
Niby racja. Każdy ma jakieś swoje oczekiwania względem udziału w określonym wydarzeniu. A potem miernik własnego zadowolenia kalibruje według owych wcześniejszych oczekiwań.
UsuńAle to tylko potwierdza moje przekonanie, że nie warto sobie zawczasu za wiele zakładać, co jest "właściwą" formą erpegowej rozrywki, a co nie, prawda? Szansa na zadowolenie wówczas rośnie.
Dobra, może już się na ten temat zamknę, bo zaraz zacznę cytować Ignacego Loyolę. :D
Trochę inny tym razem wyszedł Ci przegląd tygodnia, bo były to bardziej dwa małe raporty z sesji, a mniej rzeczy, które działy się dookoła sesji. A te sprawy dla mnie są ciekawsze. Choć raport Bladesów czytało mi się świetnie i trochę naświetliło mi to, czym jest ten system. Sam jeszcze nie grałem, ale w przeciwieństwie do różnych graczy lubię eksperymentować, więc chętnie bym i tego spróbował.
OdpowiedzUsuńCiekawszy jednak niż problem z graczem wydaje mi się problem z Lubelskimi Dniami Fantastyki. Od razu włącza się mój wewnętrzny społecznik i organizator i chętnie wepchnąłbym na imprezę erpegi. Ale nie tak pomału, tylko z grubej rury. Może następnym razem zbierz 4-5 mistrzów gry, którzy chcieliby poprowadzić. To nie jest jakaś wygórowana liczba, da się ogarnąć z ludźmi, z którymi grasz regularnie. Najlepiej z organizatorami porozmawiać wcześniej: czyli teraz, a nie gdy ogłoszą kolejny event. Jak usłyszą, że chce przyjść kilku ludzi i zrobić wspólnie 20+ godzin programu, to raczej zareagują bardzo pozytywnie. Tylko - podkreślam - warto obgadać temat zawczasu.
A taki event jest świetną okazją, żeby zagrać w zupełnie nowe systemy, w innej roli i z innymi ludźmi. To są fajne doświadczenia.
"Trochę inny tym razem wyszedł Ci przegląd tygodnia, bo były to bardziej dwa małe raporty z sesji, a mniej rzeczy, które działy się dookoła sesji."
UsuńJest w tym trochę przypadku. W Bladesach wyszła fajna historia i chciałem ją spisać. Poza tym, miałem zamiar omówić dokładniej, jak zadziałały tu wspomniane wcześniej Zegary, a to wymagało pokazania kontekstu.
Podobnie z Earthdawnem. Miałem w głowie czekającą na spisanie recenzję przygody Podróż do Lang i chciałem potem pokazać, co z niej wyszło na sesji. A wyszło to dosyć zabawnie, bo Bohaterowie mieli na miejscu rozwiązać problem wioski, a nie zmykać stamtąd na dźwięk krakania gawronów. Poza tym, też chciałem opisać, jak działają różnego typu Zegary u mnie na sesji w ED.
Niestety, w trakcie pisania musiałem zrezygnować z części swoich planów, bo skończył mi się czas na klepanie. Te dwa raporty, to powinien być jednak raczej wyjątek od reguły, nie miałem w planach rozpisywać się o swoim graniu w takich aż szczegółach. Jak już ostatnio wspominałem, sam nie przepadam za raportami. Robię wyjątek wtedy, jak chcę się czegoś konkretnego nauczyć. (No, chyba, że to są raporty pisane przez kilku dosłownie kolegów z konkurencji, jak Robert czy Wolfgang, które czytam również dla własnej przyjemności... ale nie mów im tego, ok?)
Ogólnie, fajnie, że piszesz, że interesuje Cię bardziej otoczka, niż przebieg sesji. W sumie, taki był mój zamysł. Jeśli jeszcze wrócę do przeglądów, to postaram się tego trzymać.
A co do Twoich propozycji, na rozkręcenie erpegowej imprezy, to mówisz z sensem, ale do niewłaściwej osoby. Ja sobie w tym momencie nie mogę pozwolić na poświęcanie się takim działaniom, wolontariatom itp. Wyjście na sesję z kumplami 2-3 razy w miesiącu to już jest na granicy przegięcia - względem moich istotniejszych zobowiązań i priorytetów. Ale fakt, przydałby się w Lublinie, ktoś taki jak Ty, Michale. Nie planujesz może w najbliższym czasie przeprowadzki? ;)
Przeceniasz mnie i to grubo. Miesięcznie 3-4 razy wychodzę na sesję z kumplami (wliczając w to HipeRPeGi), więc w sumie podobnie jak Ty. Organizację eventów robi się w przerwach między innymi zajęciami. Np. (sam wiesz gdzie idąc) zamiast tableta z pdf'em bierzesz do ręki telefon z messengerem i gadasz ze znajomymi mg namawiając ich do prowadzenia sesji. I robisz to za każdym razem, gdy tam idziesz. To oczywiście nadal kwestia priorytetów, bo mniej przeczytasz, nie zaplanujesz listy zakupów, nie przemyślisz procedury naprawy spłuczki, ale w zamian zorganizujesz spotkanie erpegowe. Trzeba oczywiście podjąć decyzję: ja podjąłem i się jej trzymam, choć nie wiem czy dobrze. W każdym razie chcę obalić mit organizatora, który zawala milion innych spraw i musi mieć jakieś wyjątkowe umiejętności. To wystarczy chcieć zrobić, myśleć o tym i robić małe rzeczy.
UsuńNie chciałem, żeby to co mówię zabrzmiało, że pewnie Ty masz czas, a ja nie. :) Po prostu nie umiem organizować spotkań tak, żeby się w to nie zaangażować bardziej, niżbym chciał. Też mam "społecznikarską" naturę (albo kiedyś miałem) i pewnie lubiłbym innym organizować życie, ale staram się z tym walczyć. Po pierwsze, sam jestem mało zorganizowany (a to przeszkadza). Po drugie, nie mam podzielności uwagi i poświęcając się takim wydarzeniom automatycznie gubię rzeczy dla mnie ważniejsze.
UsuńA to, że przydałby się nam w Lublinie ktoś z takim instynktem organizatorskim, jak Ty, to już mówiłem serio. :)
Leniwygracz jest nasz i go nie oddamy!
UsuńTo się jeszcze okaże! Negocjacje zakulisowe trwają. Na razie stawiam na stole klasę prestiżową Mega Kokso Bossa z dwoma darmowymi dodatkowymi featami na sesję w D&D i szlacheckie pochodzenie na starcie kampanii w Warhammera. A to nie wszystko, co mam w zanadrzu!
UsuńMusisz Oel pamiętać, że dzięki odwiertom geotermalnym mam tu dostęp do pewnego rozgrzewającego źródełka, a choć płyn ma dziwny, żółty kolor, to jednak spełnia swoją funkcję smakowicie. To jest poważny argument, żeby tu zostać, ale jeszcze żadne zakulisowe negocjacje mnie nie zabiły. Gwoli ścisłości, to jeszcze nic nigdy mnie nie zabiło.
Usuń"Gwoli ścisłości, to jeszcze nic nigdy mnie nie zabiło."
UsuńNie zdziwiłbym się, jeśli by pierwsze nie miały tego dokonać owe źródła geotermalne. Po ostatniej kuracji wyglądałeś na prawie zabitego :P
Fajnie jest poczytać co się RPGowego u Ciebie dzieje.
OdpowiedzUsuńSesja BitD super, sesja ED również ciekawa. Widać że działo się w tym tygodniu.
A co do graczy. To niestety są i tacy. Mnie by bawiła taka zabawa mechaniką ale ja podobno dziwny jestem ;)
Podczas naszych regularnych (czwartkowych) sesji u Matiego tej zabawy mechaniką jest niekiedy aż za dużo. MG już nawet zaczął na nas sarkać, że tylko gadamy o cyferkach. :)
UsuńJa tam nie narzekam. Lubię dźwięk turlających się kostek i lubię grać o znane mi stawki. A poza tym, rozwijanie postaci i drużyny jest w tym systemie naprawdę faaaajne. Czyż nie szkoda czasu na jakieś bzdurne fabuły i pseudo-aktorskie wyczyny? ;)
Hej! Bardzo fajny wpis o BitD. Od jakiegoś tygodnia powoli wczytuje się w Bladsy i niedługo pewnie będę zabierał się do prowadzenia - dobrze zobaczyć jak sesja wychodzi u kogoś innego w praktyce :). Poza tym wyszła Wam bardzo ciekawa historia - tylko pozazdrościć!
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, zaciekawił mnie ten komentarz na temat małej ilości odgrywania i porównania do planszówki. Podzielę się swoimi przemyśleniami ostatnio, bo długo się nad tym zastanawiałem i trudno mi to ogarnąć. (Uwaga, długa historia!)
Od dłuższego już czasu zwykle prowadzę zamiast grać w RPGi. Jakiś czas temu przeżywałem okres lekkiego wypalenia - powodem była konstrukcja scenariuszy: ilujzjonizm, dużo pre-planowania, liniowa fabula itp. Na szczęście AW zmieniło mój punkt widzenia i zacząłem prowadzić inne scenariusze - aktualnie bardzo pomogło.
Niedawno usłyszałem, że mój dobry znajomy (gracz głównie larpowy) poszedł na sesję PbtA (Urban Shadows). Poprosiłem go o relację - powiedział "Grało się dobrze, ale nie czuję w ogóle immersji na sesjach. W larpach jesteś tą postacią, grasz nią całkowicie, jest dużo emocji, wczucia i odgrywania. Tutaj trudno mi było w ogóle się wczuć. Nie mniej zabawa była spoko."
Zastanawiałem się trochę nad tym i faktycznie uważam, że wszystkie "Story Games" są bardziej luźne i mniej immersyjne (pod względem wczuwania się - https://bankuei.wordpress.com/2014/01/02/the-immersion-hurdle/). Dają za to możliwość bardzo mocnego wpływania na fikcje i generowania ciekawych sytuacji, ale faktycznie dają zupełnie inny typ rozrywki, niż larpy czy bardzo symulacyjne sesje. Trudno powiedzieć co jest lepsze i jak do tego podejść.
Na sam koniec jeszcze moje przemyślenia z ostatniej sesji. Zostałem zaproszony jako gracz na sesję starego Maga. Mamy tutaj więcej możliwości wpływania na fikcje niż w np. Warhammerze (bo magowie), ale MG podchodzi do gry mimo wszystko bardzo klasycznie. Do sesji podszedłem zdecydowanie na luzie i ku mojemu zdziwieniu bawiłem się bardzo dobrze właśnie ze względu na mocny nacisk na odgrywanie, dialogi pomiędzy postaciami, barwnych npców i w miarę dużą immersję.
Czy mam z tego jakieś wnioski? Kilka... Po pierwsze Story Games dają inny rodzaj funu niż typowe Role Playing Games i trzeba się na to otworzyć. Po drugie trzeba założyć, że immersja jest ważna, ale są inne sposoby na wkręcenie się (nie związane z odgrywaniem postaci) i znaleźć zabawę tam. W sumie muszę jeszcze przebadać ten temat dokładnie.
Dzięki za miłe słowa i za obszerny komentarz!
UsuńŁadnie to ostatnio Kadu podsumował na konwencie w Lublinie. Powiedział coś takiego "zadziwiające, jak wiele różnych rzeczy może się ludziom podobać w erpegach".
[Dokończę myśl, bo musiałem przerwać pisanie komentarza.]
UsuńZdanie, które powyżej zacytowałem dotyczyło bodaj grania w oldschoolowe lochy. Chodziło w nim o to, że dawniej by człowiekowi nie przeszło przez myśl, że może go bawić bieganie po podziemiach i dźganie podłogi tyczką. A okazuje się, że z odpowiednim systemem i odpowiednią ekipą sprawia to ogromną frajdę. Gadaliśmy też o pewnej warszawskiej grupce, która ponoć z braku czasu spotyka się na
DeDeki tylko po to, żeby rozegrać na planszy starcia. Taki bitewniak, tylko z podręcznikiem do D&D na stole. Ci ludzie też mogą się świetnie bawić.
Muszę przyznać, że sam jestem w stanie zadowolić się większością tego, co rozumiemy jako RPG. Jedyne, co mi nie podchodzi, to aktorskie odgrywanie emocji bohatera, który staje przed dramatycznymi (choć z zapewne z punktu widzenia dalszych wydarzeń nieistotnymi) wyborami. Nie nadaję się do tego, bo jestem beznadziejnym aktorem i kłóci się to z moim temperamentem - a nie dlatego, że uznaję to za gorszy rodzaj zabawy. Co kto lubi. Każdemu pasuje trochę co innego, bo każdy jest inny, a nie dlatego, że któryś styl gry jest lepszy.
Jedno, czego się nauczyłem (m.in. dzięki czytaniu blogów) to tego, że nie ma jednej, najlepszej wizji, czym są erpegi i jak powinno się je uprawiać. Te wszystkie kategoryczne sformułowania, które na co dzień słyszymy w fandomie to tylko mojszyzmy. Nie warto się nimi w ogóle przejmować.